Największa prawda Talmudu brzmi: w Talmudzie są odpowiedzi na wszystkie pytania.
Gówno prawda, od co najmniej trzech lat Pirytsztejn zadaje to samo pytanie: jak pozbyć się szaleńca, nie zostawiając śladów, a przy tym nie powrócić na fabrykę do roboty fizycznej. Zero odpowiedzi. Już więcej prawd jest w gojowskich przysłowiach, ot, choćby w tym, że oczy są zwierciadłem duszy. To właśnie jego oczy o mały włos nie przyprawiły go o tragedię –wtedy gdy Wonga zobaczył w nich przez ułamek sekundy prawdę. Nie panował nad nimi. Sprawdzały się tylko dwie metody: albo czarne okulary (nie mógł jednak siedzieć w nich cały czas), albo drugi sposób, który wprawdzie działał, ale miał spore skutki uboczne – musiał pić alkohol. Dzięki temu mglistym wzrokiem patrzył prosto w oczy Wondze, a ten nie widział w nich, jak bardzo go nienawidzi za to, że musi być jego popychadłem i za to, że nazywa go jerozolimskim Quasimodo. Wiedział, że jeśli tylko raz na niego spojrzy tak, jak chciałby, to będzie to dla niego oznaczało powrót do łopaty, a tam czekali ci wszyscy, którzy rzucą mu się do gardła i wychłepcą krew już pierwszego dnia.
Przez te lata zdążył się przyzwyczaić do wielu rzeczy, alkohol mu w tym pomagał – pozwalał zobojętnieć, zabijał większość odruchów przyzwoitości, lecz największym wyzwaniem były te cholerne narady.
Scenariusz był zawsze ten sam. Wonga stał przy stole, na którym były rozłożone świerkowe szyszki udające budynki fabryki. Gestami ręki uzbrojonej w staroświecki wskaźnik kreślił plany, przesuwał ludziki i grzmiał tonem nieznoszącym sprzeciwu o wyższości rasowej jego organizacji nad innymi. Zawsze też zaczynał wywód porównaniem tych spędów do narad w Wilczym Szańcu – zawsze patrzył, czy to Pirytsztejna do czegoś sprowokuje – czekał na to. I zawsze szyderczy grymas dominacji zawisał mu kącikach ust.
Dziś jednak Pirytsztejn nie krył swojego podziwu, wiercił się z ekscytacją na krześle, tłumił w sobie emocje i chęć palnięcia okrzyku na cześć, by nie zniweczyć tej misternej układanki.
Wonga siedzącym przy stole kolejno zadawał pytane: „Czy jesteś śmierdzącym tchórzem i zdrajcą? Bo jeśli jesteś, to odmówisz uczestnictwa w komitecie strajkowym”.
Wszyscy zapytani odpowiedzieli, że nie są i chętnie podejmą wyzwanie. Nikt nie spytał, czemu sam Wódz nie uczestniczy w tym zamierzeniu weryfikującym odwagę. Gdyby je zadali, odpowiedź byłaby jedna: „Jak śmiesz wątpić w moją odwagę?”.
No bo przecież nie powiedziałby im, że chodzi o fakt uniknięcia odpowiedzialności karnej i finansowej za przeprowadzenie akcji protestacyjnej bez należytej podstawy prawnej i o to, że Zarząd może wystąpić do nich z pozwami o pokrycie kosztów nielegalnej akcji protestacyjnej, tak jak wystąpił o zwrot zagarniętej nielegalnie kasy za zawyżanie liczby członków.
Pirytsztejnowi przypomniał się cytat: „Powinniśmy być gotowi do wszelkich poświęceń i nawet, w razie potrzeby, stosowania wszelkich podstępów, nielegalnych działań, zaprzeczania faktom i ukrywania prawdy”.
Wonga jego nie zapytał, bo tylko oni dwaj wiedzieli, kto jest autorem tych słów.