To się dzieje z Wongą trudno nazwać marginalizacją – to kompletna ruina i upadek.
Nikt z nim nie chce rozmawiać (bo biegał z żółtym stoliczkiem), na nic nie ma wpływu. Utrzymuje się na powierzchni dzięki kłamstwom (że nie popierał konsolidacji), manipulacjom (że pracuje na EC) i szerzeniu sensacji z rynsztoka (o ogniskach dewiacji seksualnych).
Załoga pamięta Wrędze, że przez niego nie dostali podwyżki w 2021, Mistrzowie pamiętają mu, że przez niego nie mają dodatku. Załoga pamięta, że to jego ludzie doprowadzili do upadku wydział kaprolaktamu. Załoga pamięta, że popierał konsolidację. Załoga pamięta, że chciał nas sprzedać Synthosowi. Załoga pamięta, jak wysyłał ją do Providenta. Załoga pamięta, że siał swym szaleństwem popłoch – bo ludzie bali się jego wpływów. Dziś już nikt go się nie boi – bo nie musi. Pozostał bogiem dla niewielu hałaśliwych wyznawców, którzy mają pewność że bez niego pójdą na dno, bo wiedzą że np. zostali kierownikami zmiany nie dzięki kompetencjom, ale dzięki włażeniu w tyłek wodzowi.
Najgorsze jest jednak to jak bardzo tym, że chce się utrzymać na powierzchni szkodzi nam wszystkim.
Tu przykładów można mnożyć, ale te z donosem w sprawie kapro i melaminy i ogłaszaniem rzekomej awarii (żeby zlecieli się ekolodzy) – są najbardziej jaskrawe.
Ile tupetu i arogancji trzeba mieć – żeby po tym wszystkim mieć czelność startować do Rady Pracowników.
Bo wybór jest prosty: