Historia poniższa jest całkowicie zmyślona i jeśli ktoś zechce ją przez podobieństwo dopasować do znanych sobie osób, faktów, danych i historii – popełni błąd.
Dawno, dawno temu (chociaż może wcale nie), za lasami i nie za górami, tylko właśnie tam był sobie Dom Wycieczkowy Zawor, ot, spółka jak spółka. Jedynym, co ją wyróżniało, był fakt, iż w jej Radzie Nadzorczej zasiadały Chińczyki. Precyzyjnie rzecz nazywając – ich endemiczna odmiana (znaczy takie tutejsze). Dlaczego tam zasiadały? Ot, właściciel wpadł na taki koncept, że tak będzie łatwiej trzymać ich na postronku, dokumentować ich frywolność i legalnie wspierać kasą. Chińczyki, jak to Chińczyki, z dala od karcącego oka cesarza dokazywały. O ich skłonnościach, słabościach i mandżurskiej fantazji do dziś krążą legendy po okolicznych zaściankach. Niejedno dziecko w okolicy było bezskutecznie leczone z żółtaczki. Bo jak wiadomo Chińczyk na wyjeździe równy cesarzowi. Nikt nie przejmował się rachunkami, bo Cesarz płacił, a precyzyjne – jego hunwejbin, Socjał Funduszyński. Socjał był bardzo dyskretnym człowiekiem i nie lubił opowiadać, jak bardzo pod wodą jest ten cały wesoły autobus. Wszystko, co dobre, jednak kiedyś się kończy, chiński raj też – cesarza szlag trafił. Po zabawie zostali tylko lekko oszołomieni pracownicy DW Zawor – bo po obietnicach Chińczyków, że będą równi tym w Pekinie zostało tylko wspomnienie. Zostali jak niepodkute konie w błocie z rozwalającą się stajnią i zaległymi rachunkami za obrok. Jakby tego było mało, za Funduszyńskiego przyszedł Mirosław Głazowski, gość, co nie lubi się blatować, a mało tego – zaczął analizować historię i składać puzzle. Chińczyki patrzyły na to z przerażeniem i zadawały sobie pytanie: a co będzie, jak dojdzie do tego, kto tak naprawdę przez długie lata płacił za nasze kolorowe zabawy? Siadły i uradziły: uderzymy pierwsi, napiszemy donos i rozpuścimy wiadomości w DW Zawor, że wszystko będzie dobrze, że wróci stary dobry Socjał Funduszyński i będzie płacił za wszystko.
Głazowski, człek ze swej natury prostoduszny, zadał w tej sytuacji proste pytanie: czy jest zgoda Załogi Pekinu, by każdy (!!!) pracownik zgodnie z propozycją Chińczyków dokładał do interesu po 500 złotych rocznie, a nie wydawał na swoje własne potrzeby?
Na tym tę całkowicie fikcyjną opowieść kończę, po raz kolejny zapewniając że wszelkie podobieństwa są przypadkowe i zmyślone, a ich źródłem jest najczystszej wody licentia poetica, w szczególności jeśli chodzi o sposób używania słowa „Chińczyki”. 😊
Jean de La Fontaine