Wonga kartkował notatki ze swojego szkolenia. Stronice pożółkły, a część rozpadała się w palcach. Może nie powinien trzymać ich pod progiem CHLEWIKA? Ale to jedno z najbezpieczniejszych miejsc – tak twierdził Pan Major, a on zawsze miał rację. Wszystkie jego rady wchodziły w życie jak rozgrzany nóż w masło. Czemu teraz nagle wszystko idzie jak po grudzie? Czemu wszystko, czego się tknie, kruszy się jak te kartki?
Na pewno coś pominął, czegoś zapomniał… Ach, gdyby tak można się spotkać z Panem Majorem – ale on wyjechał i został tylko ten zeszyt z deklaracją pisaną cyrylicą.
Choć jego nauki nie były trudne, sekret tkwił w tym, że nie każdy mógł je zrealizować. Trzeba było być wybrańcem, by słowo czynem się stało. Zasada była prosta: zawsze kłam i zawsze odwracaj znaczenia. Jeśli pijesz – mów, że jesteś abstynentem, jeśli ćpasz – to mów, że amfetamina to jakaś roślina tropikalna, jeśli bijesz żonę – mów, że nienawidzisz przemocy, jeśli gardzisz ludźmi – mów, że zrobisz dla nich wszystko, jeśli tobie ubyło 150 członków – mów, że innym 200, jeśli nie możesz nic przełknąć, spać ani zabawiać się z kobietami – jak na głośniej krzycz: „Jem regularnie, śpię zdrowo i nie mam problemów z erekcją!”, jeśli jesteś uzależniony od hazardu – mów, że nie znasz nikogo o tym nazwisku, jeśli opublikowali wyrok – mów, że to nie o tobie.
Wonga wzdrygnął się, pot jak sopel popłynął mu po plecach, nie miał czasu na tkliwienie się nad sobą. Te cholerne retrospekcje napadające go znienacka, sprawiały, że musiał zacząć chodzić w luźnych spodniach, żeby nie było widać pampersa.
Dlaczego rady Majora nie działają? Może świat poszedł do przodu tak szybko, że zakres szkolenia stał się nieaktualny… Weźmy taki Internet – w 1985 go nie było.
Gdyby nie ten szatański wynalazek, kto by się dowiedział, że sąd orzekł, iż ma nie 1200, a tylko 750 członków? Dobrze, że nikt nie pomyślał, że to liczba sprzed roku, bo teraz, po tej zadymie z podwyżkami, tak naprawdę ma 586. A może chodzi o ten magiczny biały pył? Wonga bezwiednie potrząsnął głową, aż słomiany kapelusz spadł mu z głowy. Oczywiście, że nie może o to chodzić, przecież to jedyna rzecz, dzięki której mógł znosić rzeczywistość. Tylko on sprawiał, że mógł tolerować tych wszystkich, którzy, nie rozumiejąc jego geniuszu i absolutu, prostacko indagują go o jakieś pchlawe 2500 złotych zamiast cieszyć się z obiecanych STU.
Nie to było jednak problemem, bo miał ich wszystkich w miejscu, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę, najgorsze było ciągłe oglądanie tej napuchniętej od gorzały mordy, w której nie ma choćby cienia aryjskości.
Nagły rozbłysk w głowie sprawił, że układanka z miliona puzzli stała się obrazem. To ta kanalia odpowiada za wszystkie porażki, to on jest złym duchem, kulą u nogi i czyrakiem na tyłku, to jego trzeba złożyć na ołtarzu wspólnego dobra, wskazując go jako winnego całego nieszczęścia – no bo ktoś na fabrykę wrócić musi. Rozwiąże jednym zamachem dwa problemy: nie będzie musiał oglądać tego jerozolimskiego Quasimodo i uzasadni spadek oddelegowanych działaczy związkowych.
Jednak był geniuszem strategii, Pan Major byłby dumny.
Można oszukiwać wszystkich (ludzi) przez pewien czas, a część ludzi przez cały czas, ale nie da się oszukiwać wszystkich przez cały czas. Abraham Lincoln